25 maja 2016

Co zabieram na długi weekend? Kosmetyczka z pielęgnacją


Cześć! 
Dziś wieczorem wyjeżdżam na długi weekend do Poznania :) Wszystko już spakowane (oczywiście poza szczoteczką do zębów, o której zapomniałam xD) więc postanowiłam Wam pokazać, co ze mną jedzie :)

Zabieram jednorazową maszynkę, do tego mój mężczyzna dorzucił swój krem do golenia, z którego skorzystamy oboje. Chusteczki do demakijażu będą mi potrzebne tylko trochę, bo zabieram olejek myjący z biochemii urody (przelany w malutką fiolkę). Te dwa produkty pozwolą mi oczyścić cerę, którą później spsikam hydrolatem z róży damasceńskiej. A na to krem vichy aqualia - takie opakowanie powinno być idealne dla nas dwojga na 5 dni. 

Przy wyjazdach bardzo sprawdzają się miniaturki. Biorę szampon -417 i balsam do ciała z vichy. Oba produkty otrzymałam w beGlossy. Do tego zabieram całą armię próbek, które przecież kiedyś trzeba zużyć, a w domu nie mam na to weny ;) Do mycia mam olejek le petit marseillais, przelany w opakowanie z pompką :) 

Weekend zapowiada się upalnie, dlatego spakowałam dwa produkty przeciwsłoneczne, które otrzymałam jakiś czas temu od Avene. Olejek z SPF30 i krem do twarzy z tintem SPF50, który ostatnio służy mi jako podkład. 

I na koniec zapachy - mocny dezodorant w kulce z fa i mgiełka z Bath&Body Works, o ślicznym, wakacyjnym zapachu :)

Oprócz widocznych tu rzeczy zapakowałam też podstawową kolorówkę i kompaktowy tangle teezer :) 

Powiedzcie mi, jak się pakujecie na takie wyjazdy? Bierzecie więcej czy mniej kosmetyków? Próbki, miniaturki czy całe opakowania?

A w ogóle - wyjeżdżacie gdzieś? 

Podoba Ci się u mnie? Możesz polubić stronę bloga na facebooku, zaobserwować go na bloglovin, albo wejść na mój instagram! Zapraszam :)

24 maja 2016

Majowe beGlossy Oh! So beautiful




Cześć!
W tym miesiącu znów miałam przyjemność stać się posiadaczką pudełeczka beGlossy :) Oczywiście jak zawsze ucieszyłam się jak dziecko z przesyłki - no jak tu się nie cieszyć z pudełka pełnego niespodzianek?

Niestety nie powiem Wam, którą dostałam wersję, bo gdzieś się musiała zapodziać karteczka z opisem - nie było jej w pudełku! Za to zapraszam do dokładnego obejrzenia zawartości :)


W moim pudełku znalazło się pięć produktów plus próbka perfum. 


Dostałam zarówno produkty do pielęgnacji jak i kolorówkowe. Niektóre z nich miałam już okazję przetestować, więc co nieco się wypowiem :)


1. Krem nawilżający Bandi Hydro Care - edycja limitowana - z tego produktu bardzo się cieszę, bo marka Bandi interesuje mnie od dłuższego czasu. Jednak w tej chwili mam tyle kremów do twarzy do przetestowania, że pewnie poczeka jeszcze chwilkę na swoją kolej :)

2. Vichy ideal body mleczko-serum - balsam do ciała, o ciekawej formule - wysycha jakby na "pudrowo", (chociaż to nie jest do końca dobre określenie) dzięki czemu skóra staje się jedwabiście gładka - dziwne uczucie, ale fajne :D. Jego zapach kojarzy mi się z olejkiem babydream dla mam - bardzo przyjemny! 


3. Maska do stóp SHEFOOT - będzie na pewno ekstra na stopy po całym dniu chodzenia w upale. Jeszcze czeka na testy, ale jestem jej bardzo ciekawa!

4. Lakier Color Club - kolor jest typowo frenchowy. Pomalowałam jedną warstwą i efekt jest ładny, mleczny, trzyma się całkiem nieźle. Nie jestem fanką tego typu lakierów, wolę kryjące emalie, ale powiedzmy, że każda kobieta powinna mieć taki lakier w swoich zbiorach, a ja akurat nie miałam, więc się przyda :)

5. Zapach Calvin Klein ck2 - jest to zapach unisex, który zupełnie nie przypadł mi do gustu. Ale CK one też mi się za bardzo nie podobają. Jest w nim jakaś nuta, która mnie drażni do tego stopnia, że zaczyna mnie mdlić. Także tę próbkę chyba przekażę dalej, wydaje mi się, że moja mama lubi takie zapachy ;)

6. Cień w kredce Cosmepick - ostatni kosmetyk w pudełku i dla mnie niestety niewypał. Zupełnie nie znam tej firmy, ale to absolutnie nie jest powodem, dla którego kosmetyk mi się nie podoba. Nie podoba mi się kolor - szary z dużymi drobinkami. Możecie go zobaczyć na zdjęciu niżej, chociaż tam nie do końca widać drobinki. Być może spodoba się mojej nastoletniej siostrze i będę mogła nim ją uszczęśliwić :P


Od marki Vichy dostałam dodatkowo świetną wakacyjną kosmetyczkę z miniaturkami. W środku jest krem nawilżający - gibnął się i nie widać :D Woda termalna - dla mnie niezbędna latem i próbka kremu pod oczy Vichy aqualia thermal, którą niestety już wykańczam, a szkoda, bo krem mi się spodobał (na tyle ile można powiedzieć o ilości próbkowej ;) ).

Sama kosmetyczka jest super, bo zwykle przeźroczyste saszetki nadające się do bagażu podręcznego w samolocie są słabej jakości i zamek od razu się rozwala. Ta jest wykończona materiałem od góry i od spodu i jest zamykana na klasyczny suwak, a nie zipa charakterystycznego dla torebek strunowych. Przyda się! 


Czy jestem zadowolona z zawartości pudełka? Ogólnie tak. Tylko jednego kosmetyku - cienia w kredce, raczej nie zużyję, a zapach perfum na pewno spodoba się komuś innemu. Produkty w miniaturowych opakowaniach na pewno przydadzą się na wyjazdy, o czym będziecie mogli poczytać już jutro ;) 

A jak Wasze pudełka? Zamawialiście w tym miesiącu? A może skusicie się w kolejnym? Pamiętajcie, że swoje beGlossy możecie zamówić tutaj :)

Podoba Ci się u mnie? Możesz polubić stronę bloga na facebooku, zaobserwować go na bloglovin, albo wejść na mój instagram! Zapraszam :)

22 maja 2016

Andrea + Jantar = WNM? || Aktualizacja włosów po miesiącu kuracji esencją Andrea



esencja andrea efekty

Esencja Andrea przetoczyła się przez blogosferę jak burza. W opiniach ścierały się argumenty dotyczące niesamowitego przyrostu z takimi o nieznanym pochodzeniu i zawartości, ze sproszkowanymi płodami włącznie ( -.-).

Ja się nie przestraszyłam i postanowiłam zamówić. A co! Moją esencję zamawiałam na tej aukcji, za całe 7,25 zł. W składzie podanym na stronie znajdziemy: imbir, żeń-szeń, korzeń rdestowca i olej z pestek winogron, a także "inne naturalne składniki", co najbardziej martwi. Na opakowaniu nie znajdziemy żadnej informacji o składzie w łacińskim alfabecie. Oczywiście tutaj padają argumenty, że ten skład to może być widzimisie, że oni nic nie muszą badać, że atesty, że certyfikaty. Właśnie dlatego przed użyciem zrobiłam próbę uczuleniową na ręku. Zamówiłam produkt po przeczytaniu kilku recenzji, jak wszystkie kosmetyki z Aliexpress, więc miałam względną pewność, że nie robi krzywdy.

Producent każe używać esencji razem z szamponem. Mi wydaje się to bez sensu, bo przecież nie trzymam szamponu długo na skórze. Wybrałam więc opcję z rozcieńczeniem esencji z wcierką jantar. Na pół butelki Jantaru poszło pół buteleczki Andrei. To wlałam do opakowania z atomizerem i taką miksturę wcierałam codziennie (no dobra, kilka razy zapomniałam) w skórę głowy. 

Nic mnie nie swędziało, nic się nie przetłuszczało. A jak efekty?


Po lewej zdjęcie z marca, po prawej z dzisiaj. Włosy są w słabym stanie, strasznie mi się puszą, ale to nie wina wcierki tylko pogody i aktualnej pielęgnacji - dozużywam słabe odżywki. No niestety - bad hair day. Czy widać spektakularny przyrost? Nie wiem :D Ale mogę Wam powiedzieć co mówi centymetr.

W marcu włosy mierzone od góry miały 59 cm, teraz mają 66-67 cm. Przed kuracją mierzone od spodu miały 41-43 cm, teraz mają 47 cm. Wiecie jak to jest z mierzeniem - naprawdę trudno to zrobić dobrze. Po cm widać, że w najbardziej optymistycznej opcji urosły 6 cm, a w pesymistycznej 4 cm. Ja widzę przyrost w odniesieniu do zapięcia od stanika, są zdecydowanie dłuższe. I baby hair urosły, wzmocniły się, bo szczególnego wysypu nowych nie zauważyłam. A! I wypadanie się zmniejszyło.

Esencje stosował również mój mężczyzna. Na włosy i na brodę, ze szczególnym uwzględnieniem miejsc, gdzie ta nie rośnie. I nie zachwycił się, mówi, że efekt jest taki sam jak po Jantarze.

A czy ja się zachwyciłam? Połowicznie. Wydaje mi się, że jednak trochę za bardzo rozcieńczyłam preparat i że efekt mógł być lepszy. Z resztą sami mi powiedzcie, widzicie różnicę w długości na zdjęciu? 

Nie pamiętam już efektów, które dawało wcieranie samego Jantara, ale wydaje mi się, że były odrobinę słabsze. W każdym razie głowa mi nie odpadła, nie wyrosło mi ufo ani nic i zamówię kolejne flaszki do dalszych testów. 

A jakie jest Wasze zdanie o tym produkcie? 

Podoba Ci się u mnie? Możesz polubić stronę bloga na facebooku, zaobserwować go na bloglovin, albo wejść na mój instagram! Zapraszam :)

20 maja 2016

Zakupy z Biochemii Urody


Cześć!
Postanowiłam wykorzystać moment przerwy w pisaniu magisterki (muszę to w końcu skończyć! :P), żeby pokazać Wam zawartość paczki, która dzisiaj przyszła do mnie z Biochemii Urody. Zainspirowana książką Sekrety Urody Koreanek postanowiłam kupić kilka rzeczy i zadbać bardziej o swoją skórę. 

1. Pomarańczowy olejek myjący - od niego się zaczęło. Chcę wypróbować dwuetapowe oczyszczanie twarzy, a w drogeriach ciężko znaleźć olejki myjące, zwłaszcza o takim prostym składzie. 

2. Żel hialuronowy - ten produkt już kiedyś miałam i świetnie się sprawdza jako nawilżający dodatek do kremów czy masek do włosów.

3. Hydrolat różany - chcę go używać jako toniku, bo ogórkowy ziaji chyba mnie ostatnio wysusza. Przyda się też do maseczek. 

4. Olej z pestek malin - cały czas bawi mnie perspektywa wyciskania oleju z czegoś tak drobnego :D Ten olej ma naturalny filtr UV i chcę go włączyć do pielęgnacji twarzy latem.

Planuję wdrożyć te produkty w moją pielęgnację twarzy i mam nadzieję, że wpłyną pozytywnie na stan mojej cery. 

Powiedzcie mi, używacie tego typu produktów? Macie jakieś do polecenia? Jestem bardzo ciekawa :)


Podoba Ci się u mnie? Możesz polubić stronę bloga na facebooku, zaobserwować go na bloglovin, albo wejść na mój instagram! Zapraszam :)

18 maja 2016

Dobry tusz z Biedronki? || Maybelline Great Lash


Hej!
Ci z Was, którzy czytają mnie od jakiegoś czasu, doskonale wiedzą, że jestem wierna tuszom marki Maybelline od dawna i rzadko sięgam po maskary innych marek. Wersja Great Lash jakoś mnie nigdy nie pociągała. Ot, taka mała, niepozorna, niereklamowana... Czy to może być dobre? 

Trafiłam na stosik tych tuszy w jednej z podwarszawskich Biedronek i stwierdziłam, że może spróbuję, jeśli cena mnie nie powali. Cena powaliła, ale w drugą stronę - tusz kosztował tam 8 zł. Nie mam pojęcia ile one kosztują w normalnych drogeriach, ale inne maskary Maybelline chodzą po 20-30 zł bez promocji. No to wzięłam, a co!


Tusz jest bardzo malutki i jego opakowanie niczym nie przypomina tych znanych z maskary Collosal czy Rocket. To samo ze szczoteczką: nie jest silikonowa, to absolutnie klasyczna szczotka, ale w mini wersji. Znów można by się zastanawiać - co taka mała szczoteczka może? Ale może całkiem wiele. 

Moim zdaniem ten tusz nie ustępuje swoim braciom (czy siostrom) z maybellinowej półki. Ładnie wydłuża, całkiem ok rozdziela, nie robi efektu pajęczych nóżek. Moje rzęsy ostatnio trochę płaczą, ale ten tusz nieźle stawia je na nogi. 


Historia skończyła się tak, że gdy trafiłam go w kolejnej biedronce, wzięłam jeszcze jedno opakowanie na zapas. Tusz naprawdę pozytywnie mnie zaskoczył i polecam Wam wziąć go pod uwagę przy następnych zakupach. 

A Wy znacie Maybelline Great Lash? Jakie są Wasze ulubione tusze?



Podoba Ci się u mnie? Możesz polubić stronę bloga na facebooku, zaobserwować go na bloglovin, albo wejść na mój instagram! Zapraszam :)

15 maja 2016

Przepis na najlepszy ramen!

ramen | kuchnia japońska | rosół

Kiedy zimą wybieraliśmy się z moim mężczyzną do jednej z najbardziej znanych restauracji serwujących ramen w Warszawie, naoglądaliśmy się różnych filmików z testami i przepisami. Opowiadano tam o esencjonalnych bulionach z różnorodnymi dodatkami a nam ślinka ciekła po szyi. Jakże było nam smutno, gdy w restauracji dostaliśmy bladą zupkę bez smaku z pływającym po niej smutnym zimnym jajkiem. Mój od razu stwierdził, że rosół, który przygotowałam kilka dni wcześniej w domu był o wiele lepszy, bardziej esencjonalny i bogaty w smaku. A rosół robiłam wtedy pierwszy raz w życiu! :D Bardzo szybko podjęłam decyzję - zrobię ramen sama!

Ale zaraz zaraz! Co to w ogóle jest ramen? Jak wiemy, każdy kraj ma swoje danie typu śmietnik-przegląd lodówki. Włosi mają pizze, Hiszpanie paellę i tak dalej. (mam nadzieję, że teraz za bardzo nie bluźnię xD). No więc Japończycy mają ramen. Jest to zupa typu rosół z makaronem. I w sumie w tym zamyka się definicja, ale smak to dodatki, które mogą być dowolne i bardzo różnorodne. Ramen to japoński fast food i na nim opierają się tzw. zupki chińskie ;) 

Pod wpisem z ulubieńcami prosiliście o przepis na tę zupę. Postaram się opisać to jak najlepiej, ale pamiętajcie o tym, że to przepis otwarty - sprawdźcie co macie w lodówce, poprzeglądajcie inne przepisy. 

Przepis na ramen

Składniki: 


na rosół:
  • Mięso (w wersji wege bez) dowolne rosołowe - wołowina, kaczka, kurczak...
  • Włoszczyzna
  • Cebula
  • Czosnek
  • Imbir
  • Goździki
  • Liście laurowe
  • Ziele angielskie
  • Sos sojowy
  • Olej sezamowy (opcjonalnie)
  • Pasta miso (opcjonalnie)
  • Sól, pieprz i inne ulubione przyprawy rosołowe
  • Płatki drożdżowe w wersji wege
dodatki (przykładowe):
  • makaron soba (lub inny pasujący)
  • boczek
  • sezam
  • jajko
  • cebulka dymka
  • papryczka chilli
Zaczynamy!


Przygotowanie Ramenu


Tak naprawdę możecie zacząć od swojego ulubionego przepisu na rosół. Trzeba pamiętać tylko o tym, żeby go porządnie doprawić (niekoniecznie solą i pieprzem!) i dłuuugo gotować. Ja zwykle robię to tak:
1. Na suchej patelni podsmażam obraną cebulę, czosnek i pokrojonego pora. Tym razem gotowanie zaczynał mój mężczyzna i nie dodał pora na tym etapie. Gdy się troszkę przypalą lądują w garnku z mięsem i wodą. 
2. Na tym etapie można dodać przyprawy - liście laurowe, ziele angielskie, goździki - dosyć sporo, kilka plasterków świeżego imbiru. To ma się gotować z godzinę. 

Jeśli chodzi o mięso, to my tym razem robiliśmy na kurczaku - kupiliśmy wczoraj całego, mój mężczyzna go dzisiaj wyfiletował. Udka i piersi będą się niedługo piekły, a z pozostałych części zrobiliśmy zupę. Robiliśmy już ramen na wołowinie i na kaczce, były smaczniejsze niż kurczakowy, ale sprawdzi się co macie, naprawdę. Nie mówiąc o wersji na samych warzywach, która też jest super.

Wersja wege:
Jeśli robię bulion bez mięsa, to podsmażam wszystkie warzywa pokrojone w plasterki w garnku, w którym będę gotować i gotuję je przez kilka godzin. Wychodzi super esencjonalny, chudy rosół, naprawdę polecam nawet mięsożercom. Do bezmięsnego radzę jednak dodać 1-2 łyżki oliwy, żeby smak miał się w czym osadzić.


3. Po godzinie gotowania samego mięsa z cebulą dodajemy warzywa, mniej lub bardziej pokrojone, to zależy głównie od tego czy chcecie je potem wyciągać. Z warzywami gotujemy jeszcze kilka godzin, minimum dwie, ale im dłużej tym lepiej. WAŻNE: rosół ma ledwo mrugać na małym ogniu, nie bulgotać, bo cały Wam wyparuje!


4. Gdy uznacie, że wywar już wystarczająco przeszedł smakiem warzyw, należy go odcedzić. Można go po prostu przelać przez sitko, ale można też odławiać to co jest w środku. My dzisiaj postanowiliśmy zostawić marchewkę, bo mieliśmy niewiele dodatków. 


5. Przychodzi pora na doprawianie i zamienianie rosołu w ramen! Ja robię ramen-miso, ale jeśli poczytacie o poszczególnych wersjach, to niekoniecznie musi to być to. Ja kupiłam 1 kg torebkę pasty miso w azjatyckim sklepie przy Hali Mirowskiej i przepakowałam ją w słoiki. Wystarczy mi na jeszcze naprawdę długo. Podobnie z olejem sezamowym  ten jest z Biedronki - używa się go niewiele i wystarczy na długo.

Najpierw dodaję sos sojowy. Mieliśmy kilka opakowań słabego sosu, który dostaliśmy do zamawianego sushi i uznaliśmy, że będzie ok do zupy. Dodałam dwa takie opakowanka. Dolewajcie i próbujcie, bo sos sojowy może być bardzo słony. 

Następnie dodałam około dwóch czubatych łyżek pasty miso i łyżkę oleju sezamowego. Serio, tutaj trzeba próbować i sprawdzać na ile Wam smakuje, nie da się podać aptekarskiej receptury. Dorzuciłam też suszone grzyby mun - taka paczka wystarcza na 3-4 razy. Poprzednio dodaliśmy grzyby razem z warzywami i ładniej namiękły, ale ciężko było potem przecedzić zupę tak, żeby ich nie powyławiać.

W wersji wege można dodać jeszcze płatki drożdżowe, żeby osiągnąć pełniejszy smak umami.


6. Zostawiamy zupę jeszcze około 15 minut, żeby się przegryzło i grzyby nasiąkły i zajmujemy się dodatkami. Wstawiamy do gotowania jajka - powinny mieć płynne żółtko, to około 5 minut od zagotowania przy jajku włożonym do zimnej wody. 

Gotuję też makaron - ja mam gryczany makaron soba, ten był w biedronce, wcześniej kupowałam go w lidlu. Jest też we wspomnianym azjatyckim sklepie przy Hali Mirowskiej. Ale to naprawdę nie musi być ten makaron, nic się nie stanie ;)


7. Nakładamy! Najpierw kluchy, potem bulion. Na to kładę przekrojone na pół jajko i inne dodatki: podsmażony boczek, sezam, pokrojoną cebulkę dymkę, papryczkę chilli dla mojego mężczyzny - ja nie lubię ostrego ;)  Dodajemy też mięso z rosołu, jeśli jest jadalne :P W wersji wege - inne grzyby, fasolkę, groszek cukrowy.

My dzisiaj nie mieliśmy wielu dodatków, dlatego ramen na zdjęciu niżej jest biedny, ten w zdjęciu tytułowym był o wiele ciekawszy :P Ale oba były bardzo smaczne!

Ramen podaje się z łyżką - do rosołu -  i pałeczkami - do dodatków. Smacznego!



Oczywiście nie jadłam ramenu w Japonii, nie jestem superszefową kuchni i nie upieram się, że to jest 100% tradycyjny ramen. Ale chyba nie chcemy popadać w paranoję, co? ;)

Taka zupa jest bardzo sycąca i supersmaczna. Jak dla mnie byłaby to idealna potrawa na wesele :D Jeżeli spróbujecie ją przygotować, koniecznie dajcie znać, wyślijcie mi zdjęcie, oznaczcie na instagramie - czekam! :)

To jak, spróbujecie?

Podoba Ci się u mnie? Możesz polubić stronę bloga na facebooku, zaobserwować go na bloglovin, albo wejść na mój instagram! Zapraszam :)

10 maja 2016

Le Petit Marseillais - Nowości w kąpielowej pielęgnacji



Cześć! 

W marcu pisałam Wam o bardzo miłym spotkaniu, dotyczącym nowej linii produktów pod prysznic marki Le Petit Marseillas. Psst - kliknijcie w link, jeśli chcecie się dowiedzieć, jak zrobić własny krem! ;) Od spotkania zdążyłam przetestować wszystkie nowości i chcę Wam dzisiaj lepiej zrecenzować te produkty :)


Zacznę od olejków. Le Petit Marseillais zaproponowało nam dwie wersje: z olejkiem z orzechów laskowych i mleczkiem pszczelim oraz z olejkiem arganowym i kwiatem pomarańczy. 

Spodziewałam się czegoś takiego jak olejek do mycie nivea czy isana. Te produkty jednak zdecydowanie bardziej przypominają żele pod prysznic, niż olejki :) Obydwa całkiem ładnie się pienią, jednak arganowy odrobinę lepiej. On również ma intensywniejszy zapach - dla mnie momentami zbyt intensywny - i lepiej pielęgnuje. Wersja z mleczkiem pszczelim pachnie bardzo delikatnie i skóra po jego użyciu była odrobinę mniej nawilżona. Co ważne, po użyciu tych olejków skóra nie jest sucha, nie woła o balsam, w przypadku tego z olejkiem arganowym można bez bólu odpuścić ten krok w pielęgnacji. 


Dwa kolejne produkty to nawilżający balsam z masłem karite i akacją oraz odżywczy krem z olejkiem arganowym, woskiem pszczelim i olejkiem różanym. Te produkty mają inną konsystencję niż olejki (raczej logiczne :D ) i jak dla mnie prawie w ogóle się nie pienią. Rozprowadzają się dobrze na skórze, ale wiem, że niektórzy nie czują się umyci bez porządnej piany :D Uczucie jest bardziej takie, jakby smarować się delikatnym balsamem do ciała. Ja się dosyć długo spłukiwałam, bo miałam wrażenie, że cały czas mam na sobie ten produkt, jednak wrażenie było niesłuszne, wszystko się ładnie zmywa :) 

Akacjowy pachnie pięknie, słodko, jak dla mnie dokładnie tak, jak żółte mleczko Le Petit Marseillais. Zakochałam się w tym zapachu i głównie ze względu na niego produkt ten wylądował w moich ulubieńcach :)  Różany niestety nie pachnie mocno różą, ale też jest przyjemny :) Tutaj też nie czuć przesuszu na skórze.

Na koniec składy. Nie ma SLS ani parabenów, podobno pod koniec składu można znaleźć składniki, które wrażliwców mogą podrażniać - ja się na tym aż tak nie znam, mi nie robiły absolutnie żadnej krzywdy. Fajnie, że składniki aktywne są dość wysoko w składzie, a nie po zapachu :P





Jeżeli miałabym podsumować jakoś te cztery produkty, to jako ich wspólną cechę wyróżniłabym pielęgnację. Mam problemy z suchą skórą, zwykle po prysznicu od razu musiałam biec po balsam. Tutaj nie ma aż takiej potrzeby, co nie oznacza, że pomijałam ten krok ;) Najbardziej pielęgnujący jest moim zdaniem ten z olejkiem arganowym i kwiatem pomarańczy i pewnie zostałby moim ulubieńcem, gdyby nie zapach, który nie do końca przypadł mi do gustu. Jeśli lubicie te nuty, to walcie jak w dym, kupujcie i w ogóle myjcie się! :D Natomiast wersja z akacją jest moim absolutnym ulubieńcem, choć nawilża odrobinę gorzej. 

Nie wiem jak te słodkie zapachy i olejkowo-balsamowe konsystencje sprawdzą się przy upałach, jednak na przejściową pogodę były super. 

Jestem bardzo ciekawa czy testowaliście już te produkty i jak się u Was sprawdziły. Jakie zapachy lubicie najbardziej? :) 

Podoba Ci się u mnie? Możesz polubić stronę bloga na facebooku, zaobserwować go na bloglovin, albo wejść na mój instagram! Zapraszam :)

6 maja 2016

Najlepszy Ramen, Festiwal Piwa, Tidal i serial, od którego cieknie ślinka... || Ulubieńcy niekosmetyczni kwietnia (i trochę marca) 2016 :)

Cześć!

Ten post miał pojawić się w majówkę, ale okazało się, że majówka bez planów również może być mocno aktywna :) 


Troszkę się nazbierało tych niekosmetycznych ulubieńców, ale zacznę nietypowo, bo od wydarzenia. W kwietniu wybraliśmy się na Warszawski Festiwal Piwa. To była druga edycja, w której brałam udział i podobało mi się chyba jeszcze bardziej niż poprzednio - może dlatego, że zdecydowanie więcej wiem o piwach i lepiej idzie mi wybieranie takich, które mi smakują, nie muszę się już snuć za moim mężczyzną i marudzić, żeby mi coś wybrał :D I kupiłam sobie szklankę w jeże - logo browaru Artezan - którą jaram się do tej pory :D 

Jeżeli lubicie dobre piwa, to koniecznie pomyślcie o zajrzeniu na kolejną edycję. A jeśli nie lubicie, to i tak pomyślcie, bo wybór jest taki, że każdy znajdzie coś, co polubi. Nie mówiąc o foodtruckach z zajebistym żarciem, stojących pod stadionem. 

Aha! Całość relacjonowałam na snapie. Jeżeli jeszcze mnie nie zaobsewowaliście, to zapraszam - @pannanika :)

Wybraliśmy się też na festiwal tulipanów w ogrodzie botanicznym UW. I wszystko super, pogoda była piękna, tylko... tulipany jeszcze nie kwitły :D Zadowoliłam się żonkilami :)


No dobra, to teraz przejdziemy do seriali, co? Bo co Wam po zdjęciach z wydarzeń, których nie możecie sprawdzić ;) 

Jak wiecie, jestem bardzo zajarana Netflixem i korzystam z niego odkąd tylko nam to udostępnili. Jak dla mnie główną wartością tego serwisu są produkcje własne Netflixa, których nigdzie indziej (legalnie) nie obejrzymy. I właśnie taką produkcją jest serial Chef's Table, który chcę Wam serdecznie polecić:


W każdym odcinku przedstawiona jest historia innego szefa kuchni. Są to szefowie z topowych restauracji, mających po trzy gwiazdki Michelina, ale nie tylko to ich wyróżnia. Każdy z nich wywodzi się z jakiejś tradycji, kultury, każdy ma inną historię do opowiedzenia - i te historie widać na talerzu! Naprawdę, nie można tego oglądać będąc głodnym. 

Drugim serialem, który ostatnio oglądałam, była Plotkara - Gossip Girl.


Nie wiem czy jeszcze pamiętacie, ale to był serial, który oglądałam, gdy zaczynałam prowadzić tego bloga :D Ostatnio pojawił się na Netflixie i postanowiłam go sobie odświeżyć, w ramach czegoś niezobowiązującego lecącego w tle w ciągu dnia. 

Przy drugim obejrzeniu dużo bardziej zwracałam uwagę na... stylizacje aktorek. Boże jakie one tam są piękne! I tak jak wcześniej moją ulubienicą była Serena, tym razem dużo bardziej skłaniam się w kierunku Blair. Jeżeli lubicie oglądać ładnie ciuchy i wkręcać się w intrygi bogatych dzieciaków, to serdecznie polecam ten serial ;)

Ostatnią kategorią w dzisiejszym przeglądzie będzie muzyka. 


Gdy przedłużałam umowę w Play zaproponowano mi subskrypcję w Tidalu za darmo. Od początku byłam wierna Spotify, ale gdy postawiono mnie przed decyzją płacić lub nie płacić, postanowiłam dać szansę Tidalowi. Nie jest łatwo się przestawić, jednak pomogło narzędzie, które konwertuje playlisty ze Spotify do Tidala - polecam tym, którzy też mają problem z przejściem z jednego serwisu na drugi ^^ 

Na Tidalu bardzo przypasowała mi playlista Tidal Focus - jest super do pracy, pisania, czytania - ja nie lubię mieć ciszy w tle, lubię kiedy coś do mnie gada. Ta playlista jest fajna, bezinwazyjna i nie kojarzy się z tanim spa, jak to mają w zwyczaju niektóre sety tworzone z myślą o koncentracji. 


Kolejną muzyczną zajawką jest nowa płyta Beyonce, którą dzięki wspomnianemu Tidalowi zdążyłam już przesłuchać w tę i z powrotem. Jest fenomenalna! Różnorodna, ale zrównoważona, żaden kawałek nie drażni, wiele wpada w ucho. No super!!

I już całkiem na koniec chcę Wam jeszcze powiedzieć, gdzie można zjeść najlepszy ramen w Polsce. Otóż - u mnie! 


Próbowałam ramenu w restauracji prowadzonej przez uczestniczkę Top Chefa i niestety, robię lepszy xD Co to jest w ogóle ramen? To taka japońska zupa z dodatkami. Nie ma jednego przepisu, każdy robi taki, jaki lubi. Mamy bulion, noodle, zwykle jajko, jakieś mięso i coś zielonego. Taką zupą można się naprawdę konkretnie najeść a smak jest super! Chcecie przepis? 

Ufff, trochę mi tego wyszło i nie wiem ilu z Was będzie się to chciało czytać w ten piękny piątkowy wieczór, ale mam nadzieję, że jednak lubicie takie luźniejsze posty :) 

Piszcie koniecznie co Was zainteresowało, o czym napisać więcej :) A może macie swoje doświadczenia z omówionymi przeze mnie rzeczami? Strasznie chcę wiedzieć! 


Podoba Ci się u mnie? Możesz polubić stronę bloga na facebooku, zaobserwować go na bloglovin, albo wejść na mój instagram! Zapraszam :)

4 maja 2016

Ostatni tydzień promocji na macane produkty: -49% na usta i paznokcie w Rossmanie


Cześć!

Zaczął się ostatni tydzień Rossmanowego szaleństwa. I nie wiem czy to nie będzie mój ostatni raz z tą promocją, bo już nie mam siły się denerwować na wszechobecne otwieranie, mazanie i macanie. 

Skusiłam się na cztery rzeczy, zdecydowanie mniej niż miałam na liście. To co chciałam było albo aktualnie niedostępne, albo nie sposób było znaleźć nieużywane opakowanie. 

Kupiłam:

Bourjois Rouge Edition Velvet w kolorze 06 pink pong - śliczny róż, a te pomadki mają genialną formułę. Udało się dostać nówkę z szuflady, także się cieszę :P 

Wibo million dollar lips nr 02 - i w sumie jestem totalną blondynką, bo oba te produkty praktycznie nie różnią się kolorem i formułą xD 

Lakier Rimmel by Rita Ora 170 Sweet Retreat i żółciutko-pomarańczowy Miss Sporty. 

Tylko tyle czy aż tyle - nie wiem. Póki co potrzebuję przerwy od zakupów kosmetycznych ^^

Jakie są Wasze doświadczenia z tego tygodnia? Jesteście zadowolone z zakupów? 



Podoba Ci się u mnie? Możesz polubić stronę bloga na facebooku, zaobserwować go na bloglovin, albo wejść na mój instagram! Zapraszam :)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...