Nie wiem czy jeszcze pamiętacie mój post o wizycie
u dietetyczki. Jeśli myślicie, że od tamtej pory ostro cisnę i zrzuciłam
już całą zbędną tkankę tłuszczową, to niestety, ale nie wyszło ;) Przyszedł
wyjazd, potem święta, rozeszło się po kościach, a raczej po boczkach.
Znalezione na in-pursuit-of-fitness.tumblr.com
Nie wiem ile od tamtej pory przytyłam, bo
obraziłam się na wagę i centymetr, jak również na jeansy w H&Mie - do tej
pory nie wiem, jak one mogły mi to zrobić. Postanowiłam, że najwyższa pora coś
ze sobą zrobić. Ale żeby nie rzucać się od razu na głęboką wodę, po
konsultacjach z moim cudownym mężczyzną, postanowiłam podejść do tego na
spokojnie, powoli.
Namówił mnie na liczenie kalorii. Nie
byłam pozytywnie nastawiona do tej opcji, bo kiedyś już to liczyłam i nie
podobało mi się bycie niewolnikiem wagi kuchennej. Mój facet wytłumaczył mi
jednak, że nie chodzi tutaj o aptekarską dokładność, tylko o oszacowanie mniej
więcej ile tego wszystkiego wychodzi. Bo okazuje się, że rzeczy, które nam się
wydają superzdrowe i niewinne, potrafią być bardzo kaloryczne.
Od tygodnia prowadzę więc dziennik
żywieniowy na stronie myfitnesspal.com. Strona jest super, bo większość
produktów, których używam jest już tam dodana, często w takich jednostkach jak
łyżka czy filiżanka, co bardzo ułatwia dodawanie produktów. Korzystałam z tej
aplikacji/strony już wcześniej, ale nie była ona wtedy tak popularna w Polsce i
praktycznie każdy produkt trzeba było dodawać samemu. Teraz to moment. Można
też dodawać produkty przez samo zeskanowanie kodu kreskowego w aplikacji ;)
Drugą stroną, która mi pomaga jest
ilewazy.pl. To z kolei jest super, bo autorzy pokazują ile ważą konkretne porcje,
na zdjęciach. Znajdziemy tam też różne przygotowane już dania domowe (i mniej
domowe), co pozwala na oszacowanie kaloryczności posiłków, których nie
przygotowywaliśmy. Ta strona ma też własny kalkulator, więc używam jej też jak np.
gotuję coś bardziej skomplikowanego czy coś piekę, żeby policzyć ile kalorii ma
całość, a potem konkretne porcje.
Dziennik prowadzę na luzie, ale
skrupulatnie – ląduje tam każdy napój, każda przekąska. Ale nie pilnuję jakoś
desperacko tego, co jem. Na bankiecie na którym byliśmy w piątek jadłam co
chciałam, potem dodałam ryczałt 2000 kcal do bilansu. Stąd taki skok na
poniższym wykresie. Traktuje ten tydzień (i pewnie jeszcze przyszły) jako taki
rozbieg. Chcę zobaczyć ile w rzeczywistości zjadam i nad czym muszę jeszcze
popracować.
Wykres zjedzonych kalorii z ostatniego tygodnia. Słupek z dzisiaj jest taki malutki, bo dzień się jeszcze nie skończył ;)
Oprócz liczenia kalorii staram się coś
ćwiczyć, wychodzi różnie :P Dołączyłam też zimno-gorące prysznice na uda i
pośladki, żeby wspomóc walkę z cellulitem. W przyszłym tygodniu planuję się
zważyć, pomierzyć i już mocniej trzymać się wyznaczonego bilansu – 1750 kcal.
Jeżeli to nic nie zmieni, będę ciąć dalej/dokładać aktywność.
Na myfitnesspal.com możecie mnie dodać do
znajomych – jak zwykle, pannanika :) Trzymajcie kciuki za progres!
Podoba Ci się u mnie? Możesz polubić
stronę bloga na facebooku, zaobserwować
go na bloglovin, albo wejść na
mój instagram! Zapraszam :)