Hej!
Wczoraj w nocy wróciłam z Berlina. O całym zwiedzaniu opowiem Wam prawdopodobnie jutro, miasto jest przepiękne :) Ale to wymaga większego nakładu pracy, a ja spieszę się dzisiaj do roboty, więc szybko pokażę Wam co wyniosłam z Drogerii Dm (którą byłam zachwycona...)
Sama drogeria generalnie baaardzo przypomina Rossmana. Podobny układ, podobna grupa asortymentowa (aczkolwiek wydaje mi się, że tu jest dużo więcej jedzenia). To co odróżnia dm od przeciętnego Rossmana, to moim zdaniem większa ilość produktów marek własnych. Przede wszystkim chodzi tu o Alverde (odpowiednik Alterry) i Balea (odpowiednik Isany, ale zdecydowanie lepszy - moim zdaniem). Na tych dwóch markach przede wszystkim skupiłam swoje zakupy, dorzucając coś z limitki essence i z p2. Starałam się nie brać rzeczy, które mimo wszystko da się kupić w Polsce w podobnej jakości i cenie, a także nie szaleć z rzeczami, których nie potrzebuję (stąd tak mało kolorówki :P). Nie szalałam też z produktami, które kosztowały więcej niż 3 euro, żeby nie przepuścić tam majątku.
Nie pamiętam dokładnych cen, najtańsza rzecz kosztowała chyba 0,75 euro a najdroższa 3,75. Za to wszystko, plus butelka picia i woda kolońska, którą wzięła moja mama kosztowało 31 euro, po 10% rabacie, na który się załapałyśmy z okazji otwarcia tej konkretnej drogerii.
Produkty z Balea:
Dezodorant mango mambo - on chyba był najtańszy, a pachnie genialnie i nie ma aluminium!
Odżywki do włosów - More blond i Oil repair - bez silikonów, myślę, że będą super!
Krem do ciała kokosowy - kosztował niewiele, a ma bardzo fajny skład (dużo naturalnych olejków, brak parabenów, tylko jeden silikon) i pięknie pachnie kokosem :) Myślę, że będzie używany i do ciała i do włosów :)
Dwie pianki do golenia - pełnowymiarowa Blueberry love i miniaturowa Carribean Dreams - wzięłyśmy je głównie dla tego, że są tanie! Duża to chyba 1,75 euro, mała około 1 euro. Pytanie jak się będą spisywać, no ale u nas nie widziałam tak tanich, działających pianek. No i ciekawe zapachy :)
Tu pozostałe produkty:
Olejek różany Relax - chciałam wziąć porzeczkowy, ale już go nie ma. Mam nadzieję, że ten też będzie się sprawdzał...
Krem do włosów z olejkiem avocado i masłem shea - czyli mamy produkt dedykowany do kremowania włosów :D Ponoć można go używać za równo przed jak i po myciu - no zobaczymy...
Jajeczko z ebelin - jedno mam, ale używam go od grudnia i myślę, że wkrótce nadejdzie jego czas. Jest na tyle dobre, że postanowiłam zrobić zapas. Koszt około 2,75 euro.
Dwa produkty z limitowanki Essence "wave goddess" - spray do włosów, który ma dawać efekt "beach waves" i dwustronny eyeliner w przepięknym, błękitnym kolorze!
Z p2 wzięłam tylko kredkę do ust, bo nie chciałam kupować bezsensownie kolorówki i lakierów, ale bardzo mi się podobało duo bronzer + rozświetlacz. Niestety było na tyle drogie (3,75), że odpuściłam...
Z essence była jeszcze jedna limitka, viva brasil bodajże, lakiery, błyszczyki i róże w fajnych kolorach, ale nic z tych rzeczy nie było mi potrzebne. Limitki stały praktycznie pełne, nie widziałam problemu, żeby brakowało "najfajniejszych" produktów ;)
A te trzy pierdółki dostałyśmy gratis, razem z Dmowską gazetką, która z racji, że była w całości po niemiecku, została w pociągu (rozwiązałam tylko sudoku :P).
Żel pod prysznic, pasta i chusteczki zawsze się przydadzą, fajnie, że takie miniaturki dostałyśmy gratis.
Drogerią Dm byłam naprawdę zachwycona. Przede wszystkim wyborem produktów! I takie dobre składy, za takie małe pieniądze... Dodatkowo były zorganizowane różne małe wystawki o zmysłach, degustacje jedzenia itp, ale to chyba właśnie z okazji otwarcia drogerii.
Byłyśmy też w lushu, ale jakoś nie miałam ochoty wydawać tam kasy. Fajnie było zobaczyć wreszcie jak ten sklep wygląda, powąchać i pomacać niektóre produkty, ale mimo wszystko jest to drogi sklep...
Totalnie rozczarował mnie Primark. Po przejrzeniu różnych hauli w internecie byłam zajarana. A na miejscu tłum (serio, tłumy takie, że się przejść nie dało, gorzej jak HM w szczycie wyprzedaży...), 3/4 rzeczy takiej jakości, że bałabym się tym myć okna... Męskie koszulki są rzeczywiście spoko i względnie tanie, to tak. Ale z damskich... za coś fajnego trzeba już zapłacić od 10 euro w górę. Ja wiem, że to nadal tanio, ale bardziej byłam nastawiona na ceny takie, za jakie kupowałam męskie tshiry - po 3 euro. Wyszło tak, że kupiłam prezenty tym, którym je obiecałam, a sobie wzięłam jeden tshirt, stanik bandeau i czepek pod prysznic... A plany miałam na zakupy życia :D
To tyle z Berlińskich zakupów, przetestowałam już rano dezodorant (pachnie świetnie!) i spray do fal (włosy jeszcze schną). Na resztę przyjdzie czas. A teraz uciekam do pracy!
Podoba Ci się u mnie? Możesz polubić stronę bloga na facebooku, zaobserwować go na bloglovin, albo wejść na mój instagram! Zapraszam :)