O tatuażu myślałam praktycznie od zawsze. Pomysłów było wiele, do realizacji długo nie doszło. W końcu w zeszłym roku, przy rozmowie o tatuażach, gdy powiedziałam, że teraz mam fazę na mandalę, moja siostra powiedziała - ogarnij sobie projekt, dostaniesz od nas na urodziny. Do realizacji projekt z małej mandalki na ręku ewoluował w całkiem dużą na plecach i w końcu był prezentem od sporej grupki znajomych. I tak oto od listopada jestem szczęśliwą posiadaczką dziary ;)
Projekt ogarnęłyśmy z siostrą - ja wybrałam mandale, które mi się podobały, a ona posklejała ich wybrane elementy w całość. Jako tatuażystę wybrałyśmy - siostra dziarała się zaraz po mnie - Kubę z Azazela w Warszawie. Gdy zobaczyłam jego styl, poprosiłam, żeby dodał od siebie akwarelowe maziaje. Teraz wybrałabym trochę inne kolory, bo wyszło dość jesiennie, ale jest ok :)
Wybrałam takie miejsce, żeby można było bez problemu je zakryć - póki co nie wiem gdzie będę pracować i mimo tego, że na tatuaże w miejscu pracy patrzy się co raz bardziej przychylnie, to nie chciałam ryzykować. Poza tym bardzo mi odpowiada to, że w zależności od humoru i stylizacji mogę go schować lub zasłonić :)
Jeżeli chodzi o koszt, to w Azazelu jedna sesja kosztuje 1200 zł, my miałyśmy po pół sesji, czyli koszt to jakieś 600 zł. Azazel to dość drogie studio i wydaje mi się, że trochę przereklamowane. Obie z siostrą mamy drobne błędy czy niedociągnięcia. Nie jest to oczywiście poziom Januszy tatuażu i osoba z zewnątrz w ogóle nie zauważy co jest nie tak, ale to że my wiemy, wystarcza ;)
Ból - nie będę ukrywać, że to mizianie motylków :D Ja się na tym stole poryczałam z bólu. Ale podobno wybrałam sobie jedno z najbardziej bolesnych miejsc na początek. Tatuaż bolał mnie dosyć konkretnie przez pierwsze dwa dni, nie bardzo mogłam się oprzeć czy położyć na plecach. To miejsce było po prostu siniakiem - takie to było uczucie, przy myciu też bolało.
Zasady pielęgnacji powinien Wam przedstawić tatuażysta, ale ja to robiłam mniej więcej tak: pierwszy dzień tatuaż był cały czas pod folią. Folię zmieniałam co 3 czy 4 godziny i wtedy tatuaż był myty szarym mydłem i smarowany. Na początku świetnym środkiem easy tattoo, później alantanem. Od drugiego dnia w domu chodziłam bez folii, z plecami na wierzchu. Folię zakładałam do spania i gdy wychodziłam z domu. Po kilku dniach (teraz już nie pamiętam ilu) folia poszła w odstawkę, tatuaż był tylko regularnie (nadal chyba co 3-4h) smarowany. Gdy zbyt długo go przetrzymałam było czuć, że skóra jest sucha i piecze. W trakcie skóra sobie ładnie zeszła i po kilku tygodniach miałam już ładnie wygolony tatuaż :) Niestety załatwiłam sobie jedną z ulubionych sukienek - ma tłustą plamę po kremie, która nie idzie się sprać. Także polecam w tym okresie nosić tylko czarne ciuchy, albo kupić kilka tanich tshirtów, które potem polecą do śmieci.
Czy ogólnie jestem zadowolona z tatuażu? Pewnie :D Czy zrobię kolejny? Nie wiem. Myślę o tym, ale jak sobie przypomnę ból, to trochę mniej mam ochotę :D Zwłaszcza, że teraz chodzi mi po głowie tatuaż na żebrach xD
Jestem ciekawa jak jest u Was - macie tatuaże? Gdzie i jakie? Wolicie duże czy minimalistyczne? A może tatuaż to zupełnie nie Wasza bajka? :)
Podoba Ci się u mnie? Możesz polubić stronę bloga na facebooku, zaobserwować go na bloglovin, albo wejść na mój instagram! Zapraszam :)
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Witaj :)
Będzie mi bardzo miło, jeżeli zostawisz konstruktywny komentarz :)
Komentarze typu "fajny blog, wpadnij do mnie" będą usuwane.
Nie zostawiaj linku do Twojego bloga, jeśli nie jest to konieczne! :)