O laminowaniu żelatyną słyszała już chyba każda włosomaniaczka, a ja zapewne jestem ostatnią, która tego dopiero teraz próbuje. Ale jak się po raz kolejny okazuje - lepiej późno, niż wcale :)
Laminowanie było na mojej liście włosowych rzeczy do wypróbowania w marcu. O co w tym w ogóle chodzi? Nie jestem ani Anwen, ani chemikiem, ani biologiem, ale z tego co wiem, chodzi o to, że proteiny z żelatyny uszczelniają łuski włosa.
Jak się to robi? (Wg przepisu Anwen) Łyżkę żelatyny rozrabiamy 1/4 szklanki gorącej wody. Jak przestygnie, ale zanim stężeje, dodajemy łyżkę dowolnej (najlepiej nawilżającej) maski. Całość nakładamy na włosy, pakujemy pod czepek i trzymamy tak minimum 40 minut, najchętniej owijając to jeszcze ciepłym ręcznikiem i podgrzewając suszarką.
Jak ja to zrobiłam? Na noc nałożyłam na włosy olej kokosowy z żelem hialuronowym. Rano umyłam włosy szamponem timotey. Do żelatyny dodałam maskę kallos argan i dwie krople żelu hialuronowego. Włożyłam mój babciny czepek z primarka, grubą bluzę z kapturem (na głowę tylko kaptur, nie całą bluzę) i co jakiś czas dmuchałam pod to gorącym powietrzem z suszarki. Po jakiejś godzince spłukałam. I jak efekt?
Na pierwszym zdjęciu może tego tak nie widać, ale tutaj chyba efekt jest niepodważalny. Są super gładkie, miękkie, ułożone. Nawet końcówki się jakoś ogarnęły! Efekt prostowania bez użycia prostownicy. No coś niesamowitego! Ciekawe jak długo efekt się utrzyma. Myślę, że będę korzystała częściej z tej metody.
Piszcie koniecznie!
Podoba Ci się u mnie? Możesz polubić stronę bloga na facebooku, zaobserwować go na bloglovin, albo wejść na mój instagram! Zapraszam :)
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Witaj :)
Będzie mi bardzo miło, jeżeli zostawisz konstruktywny komentarz :)
Komentarze typu "fajny blog, wpadnij do mnie" będą usuwane.
Nie zostawiaj linku do Twojego bloga, jeśli nie jest to konieczne! :)