Generalnie uwielbiam tusze maybelline. Stosunek cena/jakość mi odpowiada (zwłaszcza na promocji w rossmanie :P) dlatego praktycznie nie kupuję innych tuszy. I jeszcze nigdy się nie zawiodłam. A jak było tym razem?
Opakowanie jest dokładnie takie samo jak przy ich wszystkich tuszach, tutaj nie ma się nad czym rozwodzić.
Szczoteczka tym razem nie jest silikonowa, tylko klasyczna, za to wygięta w kształt łuku. Operuje się nią całkiem wygodnie ;) No to przejdźmy do efektu...
I tu zaczynają się schody. U góry widzicie gołe rzęsy...
Tu z tuszem
A tu tusz na bazie eveline. Nie wiem o co chodzi, ale najprawdopodobniej tusz był wcześniej otwierany, bo od samego początku mojego używania był zeschnięty. Tępy, grudkowaty. Jakiś efekt jak dla mnie dało się osiągnąć tylko na bazie, ale nadal nie jest to to, co ja lubię. Rzęsy się sklejały.
Nie wiem czy trafiłam na felerny, "zmacany" egzemplarz, czy one wszystkie takie. Dajcie znać jeśli testowałyście!